wtorek, 18 czerwca 2013

Kolejny post po krótkiej przerwie spowodowanej wczorajszą burzą tropikalną i brakiem internetu na jej skutek. W ciągu jednego dnia spadło prawdopodobnie tyle deszczu ile w Polsce w ciągu całego lata. Woda płynąca ulicami, sięgająca kostek - w tym miejscu to nic nadzwyczajnego.

Dziś wspomnienie wyprawy do Goa, która miała miejsce w zeszły weekend.
Dzień I.

Z Manipalu do Goa można dojechać na dwa sposoby - pociągiem albo autobusem. W tym miejscu pewnie niektórzy będą mocno rozczarowani, gdyż jazda pociągiem nie odbywa się na dachu, bądź jadąc na zewnątrz trzymając się okien, klamek itp. Bilety na pociąg kupuje się wraz z miejscówkami, podobnie jak i u nas w kraju od pewnego czasu. Problem jest jedynie taki, że na ostatnią chwilę pula biletów jest już na ogół wyczerpana i tym sposobem musieliśmy jechać autobusem. Niemniej jednak w autobusach również rezerwuje się miejsca, więc nie zdarza się sytuacja taka, w której ktoś musiałby stać całą drogę. Dalekobieżne autobusy są na ogół klimatyzowane i nocną podróż można dość komfortowo przespać w fotelu.
Tyle tytułem wstępu teoretycznego.
W praktyce podróż do Goa wyglądała w taki sposób, że nasz autobus nie był klimatyzowany, fotele były rozkładane w taki sposób, że wszyscy mieli pogniecione kolana, a w dodatku przeciekały okna i niektóre siedzenia były dość mokre. Moje również. Wyruszyliśmy o północy, a o siódmej rano byliśmy na miejscu. Jakoś udało się to przecierpieć.

Na dworcu autobusowym czekał na nas kierowca "tourist taxi", z którym umówiliśmy się dzień wcześniej. Miał być naszym prywatnym szoferem i przewodnikiem. Sprawdził się w 100%. ;)

Pierwszy, obowiązkowy punkt zwiedzania - stare portugalskie forty:
(po drodze jeden z najstarszych portugalskich domów)


Generalnie forty to XVII-wieczna pozostałość po portugalskiej kolonii, jaką była ta część Indii. Dla ciekawskich polecam lekturę z nieco pewniejszego źródła, niż moje wspomnienia - Fort Aguada.


Na zdjęciu powyżej nasza mała, międzynarodowa gromadka - troje naszych opiekunów z Indii, dwie osoby z Omanu i po jednej osobie z Niemiec i Polski.

Kolejnym obowiązkowym elementem podróży po Goa są znane na całym świecie plaże - przynajmniej w sezonie letnim, bo w czasie monsunu nie były zbytnio oblegane:


Jak widać na powyższych zdjęciach plaże są szerokie, a palmy na brzegu wyglądają całkiem atrakcyjnie. Jest jednakże jeden, dość znaczny minus - wszędzie jest brudno. Po kątach zalega mnóstwo śmieci, krowy wałęsają się wszędzie, a jak to święte krowy - załatwiają się również wszędzie. Zapach okolicy zamiast przypominać morską bryzę przywodzi na myśl raczej niewielkie wysypisko, bądź chlewnie. Najlepiej obrazuje to chyba poniższe zdjęcie przedstawiające zejście na plażę:


Coby nie prezentować jedynie negatywnych stron Goa, na koniec jeszcze raz nasza mała, międzynarodowa gromadka:


Swoją drogą nie wiem czy to przez koszulkę, czy też "niebywałą" urodę, ale co chwilę jacyś Hindusi chcieli sobie ze mną robić zdjęcia. Także teraz zapewne jestem popularny na kilku indyjskich profilach na facebook'u :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz