niedziela, 16 czerwca 2013

Dziś wybraliśmy się na wyprawę do pobliskiego Udupi, w celu zobaczenia jednej ze słynniejszych świątyń Krishny w Indiach.
Podróż rozpoczęła się dość nietypowo, gdyż zaraz po wyjściu z mieszkania spotkaliśmy małe stadko małp. Zaraz po przyjeździe byłem zapewniany, że nie ma co się przejmować, bo w mieście małp nie ma. Wygląda na to, że od dziś są.


Następnie musieliśmy złapać autobus jadący z Manipalu w stronę Udupi, co wcale nie jest takie łatwe. W każdym autobusie oprócz kierowcy znajduje się "konduktor", który sprzedaje bilety. Po jego zachowaniu można wnioskować jednakże, że jego główną rolą jest pokrzykiwanie różnych, losowych, totalnie niezrozumiałych zgłosek przeplatane gwizdaniem przy pomocy wybitnie wkurzającego gwizdka. Sam autobus wygląda dość kosmicznie - wszystko obłożone blachą, brak części szyb w oknach i cały czas otwarte drzwi.


Na miejscu można znaleźć bardzo dużo świątyń, zarówno publicznych, jak i prywatnych - każdy może sobie wybudować świątynię na własnej posiadłości.


Najsłynniejsza w Udupi jest jednak świątynia Udupi Sri Krishna Matha, do której prowadzi taka oto brama:


Okazuje się, że "święte krowy" na terenie świątyni mają swoje chlewnie - niemal w każdym momencie mogą przyjść, coś sobie zjeść itp. Jak widać na zdjęciu powyżej, jedna właśnie ma zamiar skorzystać z świątynnych udogodnień.
Jednym ze standardowych "elementów wyposażenia" świątyni jest też słoń. Nie wiem co prawda czemu on służy, ale jego los do zbyt szczęśliwych nie należy, gdyż jest przykuty do betonowych bloczków za dwie nogi:


Po przejściu kilku niezbyt przyjemnie pachnących (zdecydowanie zbyt delikatne określenie) alejek dociera się do właściwej świątyni, przy której zlokalizowany jest zbiornik wodny. Niestety nie wiem jaka jest jego rola, ale zapewne jest związany z jakimś rytuałem religijnym:


Front świątyni w pełnej okazałości:


Obok wieżyczka pełna dziwnych figurek:


Przed wejściem "pielgrzymujący" zawsze mogą liczyć na jakąś krówkę - małą, dużą, dla każdego coś się znajdzie.


W środku nie wolno robić zdjęć, więc niestety nie mogę zaprezentować wyglądu wnętrza. Przed wejściem do środka należy zdjąć buty, zostawić torby w przechowalni itp. My zbytnio nie ufaliśmy obsłudze, więc część grupy czekała z tobołkami reszty przed wejściem. Wewnątrz świątyni znajduje się ogrom pozłacanych płaskich świeczników z knotami, które można zapalić w jakiejś intencji. Nie za darmo oczywiście. Poza tym cała droga zwiedzania jest wytyczona łańcuchami, których pilnuje masa ochroniarzy. Po przejściu kilku zakrętów i odczekaniu kilku minut w kolejce można popatrzyć na święty posążek jednego z indyjskich bóstw schowany za milionem krat i zabezpieczeń. 
Reasumując - wchodzi się do środka, żeby odczekać swoje w kolejce, a finalnie i tak nic nie zobaczyć, bo wszyscy cię popędzają, a posążek jest zbyt daleko, żeby się przyjrzeć.

Dla mnie osobiście najciekawsza była dziś obserwacja indyjskiego stylu życia. Bo o ile bardzo często można zobaczyć ludzi ubranych w tradycyjne stroje, wykonujących czynności życia codziennego:


O tyle czasem można doznać prawdziwego szoku kulturowego:


Na zdjęciu powyżej dwaj mężczyźni w tradycyjnym, indyjskim stroju męskim zwanym Dhoti. Jeden z nich dzierży w rękach atrybut każdego szanującego się super-jogina, który kilkukrotnie zwiększa jego nadprzyrodzone moce. :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz