wtorek, 23 lipca 2013

Podróż indysjkim pociągiem.

Nie pisałem nic przez ostatnie kilka dni, gdyż postanowiliśmy się wybrać na najdłuższą jak dotychczas wyprawę. Naszym celem był stan na samym południu Indii, a mianowicie Kerala.

Tym razem wyruszyliśmy grupą liczącą jedynie pięć osób, więc nie było sensu wynajmować kierowcy z samochodem. Zdecydowaliśmy się na podróż pociągiem. Z racji tego, że decydowaliśmy się na ostatnią chwilę, a i nasze studenckie budżety nie są jakieś oszałamiające, kupiliśmy bilety w najniższej klasie z miejscami do spania.
W tym miejscu warto nadmienić, że podróż indyjskim pociągiem nie polega na jeździe na dachu, bądź trzymając się jakichś zewnętrznych uchwytów razem z milionem innych osób. Każdy bilet należy odpowiednio wcześniej rezerwować i do każdego biletu jest przypisana miejscówka, więc nie trzeba się o nic martwić. Można oczywiście zdecydować się na bilet bez miejscówki, ale są one dostępne tylko na krótkodystansowych połączeniach, w klasie z miejscami siedzącymi. Generalnie to indyjskie pociągi mają osiem, a czasem i nawet więcej różnych klas, w zależności od relacji, wielkości pociągu itp. Jest to dość skomplikowane, więc nie będę się tu rozdrabniał, skoro miałem okazję jechać najniższą klasą "Sleeper Class". Jadąc na dworzec nie liczyliśmy na żadne luksusy w trakcie podróży. Można by nawet powiedzieć, że obawialiśmy się najgorszego. Widok, który zastaliśmy, nie był jednak tak tragiczny, jak się spodziewaliśmy:


W naszym wagonie nie było przedziałów, a jedynie boksy, w których zgrupowane było sześć łóżek, po trzy na każdą stronę. Dodatkowo dwa łóżka po drugiej stronie przejścia, ustawione równolegle do kierunku jazdy. W trakcie dnia można normalnie siedzieć w sześć osób, a wieczorem oparcie siedzenia zamienia się na łóżko i wszyscy mają gdzie spać. Nie zostaje co prawda wiele miejsca do manewrowania i gwałtownie wstając można nabić sobie solidnego guza, ale nie ma co narzekać. Wszędzie panuje półmrok, ze względu na bardzo małe okna. Na sufitach znajdują się wiatraki, gdyż w tej klasie nie ma klimatyzacji - można za to otwierać okna i podziwiać widoki, co nie jest możliwe w wagonach klimatyzowanych.
Co pięć minut obsługa pociągu roznosi kawę, herbatę, przekąski, wodę i dosłownie wszystko, czego może brakować podróżnemu. Ceny są takie same jak w sklepach, więc nie ma sensu zaopatrywać się na drogę. W dodatku jeden wagon pociągu pełni rolę normalnej kuchni, więc można zamówić lunch i obiad w odpowiednich porach. Swoją drogą kawa jest podawana w kubkach opatrzonych logo, które na pierwszy rzut oka wybitnie skojarzyło mi się ze znaczkiem pewnej popularnej sieci kawiarni:


Na tym kubku logo jest akurat niebieskie, ale na niektórych było zielone, niemal idealnie przypominające Starbucks'a :D

Z racji tego, że nie jestem zbytnio przekonany do straganowego jedzenia, postanowiłem nie zamawiać różnych, dziwnych przekąsek. Wyczytałem jednak gdzieś informację, że jeżeli większość ludzi w pociągu się skusi na jakąś potrawę, bądź smakołyk, to znaczy, że warto zrobić to samo, gdyż oni wiedzą co dobre. Idąc tym tropem nabyłem dziwne, białe, jadalne coś w glinianym naczynku, zamknięte kawałkiem szmatki i gumką recepturką:


Po spróbowaniu doznałem szoku. Okazało się, że to najzwyklejsze w świecie, jedno z najlepszych jakie jadłem... kwaśne mleko :D Podpytałem sprzedawcę dlaczego jest sprzedawane w takiej formie i okazało się, że do tych glinianych naczynek nalewa się mleko, zakrywa szmatką przytrzymywaną gumką recepturką i odstawia na jakiś czas w ciepłym miejscu. Po tym jak już dobrze sfermentuje, po prostu sprzedaje się to razem z naczynkiem, żeby nie burzyć konsystencji przysmaku. Koszt całości - 20Rs., czyli na nasze jakieś 1,15zł :D

Oprócz normalnej obsługi, w pociągu można też spotkać... totalnych kosmitów. Ludzie próbujący sprzedać kompletnie wszystko - książki, grzebienie, zabawki, perfumy, alkohole, prześcieradła, przyprawy i wiele innych. Jak już widzą białego człowieka to już szczególnie intensywnie prezentują swoje towary, więc trzeba za każdym razem stanowczo odmawiać.

Najdziwniejsze dla mnie było jednak spotkanie z... (nie do końca wiem jak ich określić, więc posłużę się po prostu definicją)... spotkanie z transwestytami. Mianowicie mężczyźni przebrani za kobiety chodzą po pociągu i błogosławią podróżnych, oczywiście za drobną opłatą. Jeżeli im się nie da jakiejś monety, bądź papierowego drobniaka, to mogą rzucić na kogoś klątwę. Ja w takie rzeczy nie wierzę, więc nie dałem się złamać, a i chyba nawet nie zostałem przeklęty. Niemniej jednak było to co najmniej dziwne...

Mam dość ciekawy film z przechadzki po pociągu, ale wrzucę go dopiero z Polski, bo muszę go wcześniej trochę obrobić, a teraz nie mam czasu na takie zabawy. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz